SPECIAL:




G 003 : ROBERT PIOTROWICZ - "LASTING CLINAMEN"
premiera/release date: 29.01.2008

1. clinamen 1a 11:02 [mp3]
2. clinamen 2a 8:41 [mp3]
3. clinamen 1b 11:28 [mp3]
4. clinamen 2b 12:21 [mp3]

composed and performed by robert piotrowicz
recorded on 25.12.2005 and 16.01.2006
mixed on different periods of 2007
mastered by Robert Piotrowicz
all sounds from analog modular synthesizer (Doepfer A100)
thanks: Wojciech Mszyca, Macio Moretti, Anna Zaradny



"Lasting Clinamen" is another step further in one of the most adventurous Polish experimental musician's quest for new sounds. In the four pieces on this CD Robert Piotrowicz takes his explorations of modular analogue synthesiser to a new level. While his previous releases were action packed experiments with the possibilities of the instrument, the new one is a statement from an artist who knows exactly what he wants to achieve. Robert has mastered his skills and feels confident with his tools, enough to focus on the very nature of carefully selected and crafted sounds.

This album is all about power. The raw power of sound, it's presence and change in time, it's depth and inner structure, it's pulse and volume. Masterful building of tension has always been one of Robert's music qualities. This time he achieves it by means of balancing the static and dynamic elements of sound. Powerful drones of the first and the third track, solid as a rock, reveal rich and detailed texture of constantly fluctuating, layering and oscillating sonic details. Growing in volume, they keep on evolving until they vanish. Repetitive, yet shifting pulse of the second track, vibrates with unearthly bass, mesmerizing and frightening. The last track builds form alien echoes floating over low frequency soundscape to another mighty manifestation of eternal drone, only to fade away in silence.

This recording confronts you with the sheer sound in it's purest form, as powerful as it gets. Overwhelming, sometimes painful, always beautiful.



"Lasting Clinamen" to kolejny krok naprzód na artystycznej ścieżce jednego z najśmielszych polskich muzyków eksperymentalnych. W czterech utworach zawartych na tym krążku Robert Piotrowicz wyznacza nowy poziom w swojej eksploracji modularnego syntezatora analogowego. Podczas gdy poprzednie wydawnictwa były w większym stopniu badaniem brzmieniowych ekstremów instrumentu, nakreślaniem granic jego możliwości, nowy album to zdecydowana wypowiedź dojrzałego artysty, który dokładnie wie co chce osiągnąć. Robert w pełni opanował swój warsztat i skupia się całkowicie na samej naturze starannie skonstruowanych i wyselekcjonowanych dźwięków.

Treścią tej płyty jest surowa potęga dźwięku, jego obecność i zmiana w czasie, głębokość i wewnętrzna struktura, puls i natężenie. Mistrzowskie budowanie napięcia zawsze było mocną stroną muzyki Piotrowicza. Tym razem osiąga je równoważąc statyczne i dynamiczne składowe dźwięku. Potężne drony pierwszego i trzeciego utworu, twarde jak skała, ujawniają bogatą i złożoną strukturę wciąż wibrujących, nakładających się na siebie i oscylujących sonicznych detali. Rosnąc w siłę, wciąż się rozwijają by w końcu zniknąć. Repetycyjny, lecz nie statyczny, puls drugiego utworu wibruje nieziemskim basem, hipnotyzującym i niepokojącym. Ostatni utwór z kosmicznych ech unoszących się nad oceanem niskich częstotliwości rozwija się w kolejne potężne objawienie wiecznego dronu, by ostatecznie rozpłynąć się w ciszy.

Ta płyta stawia słuchacza twarzą w twarz z dźwiękiem w najczystszej formie, potężnym i surowym. Przytłaczającym, czasem bolesnym, zawsze pięknym.



R E V I E W S


Art Papier nr 2(122), 15 stycznia 2009

Najnowsza płyta Roberta Piotrowicza dobitnie uzmysławia to, że noise jest muzyką, która daje twórcy wielkie możliwości. Pozwala bezkarnie eksplorować odległe krańce spektrum dźwiękowego, umożliwia swobodne operowanie dynamiką, dopuszcza wykorzystywanie brzmień powszechnie uważanych za niemuzyczne, jednak owa wolność często doprowadza do tego, że twórca po prostu się gubi i miota bez sensu. Jednak Piotrowicz unika wszelkich pułapek i konsekwentnie kroczy do celu, jakim jest prezentacja możliwości analogowego syntezatora modularnego Doepfer A100 (to o tym instrumencie napisano: "jeśli istnieją maszyny z duszą, to właśnie A-100 jest jedną z nich") w ramach ściśle określonych konstrukcji dźwiękowych. Kompozycje Piotrowicza są jednocześnie proste i pełne niuansów, hałaśliwie dosadne i brzmieniowo wysublimowane. Przynależą do świata power electronics, ale nieobce jest im wyrafinowanie muzyki elektroakustycznej. Flirtują z dronowym minimalem, ale nie stronią też od (pozornie) chaotycznej złożoności.

(-) Tadeusz Kosiek



Machina nr 26, maj 2008

Oto dźwięk. Tak w gigantycznym skrócie można opisać tę płytę.
Dźwięk majestatyczny i bezbrzeżny w swojej surowości. Przez to fascynujący. Odhumanizowany. Sam w sobie. Niby prosty, a odsłaniający coraz to nowe pokłady. Robert Piotrowicz - muzyk eksperymentalny - po latach badania możliwości modularnego syntezatora analogowego nagrał płytę wręcz medytacyjną . Stawia przed nami dżwięk - w postaci nieregularnych pulsacji oraz sążnistych, narastających i gasnących dronów - i każe podziwiać jego głębokość. Ta jednostajność hipnotyzuje, ale nie usypia, przeciwnie - z szeroko otwartymi oczami śledzimy równoległy świat abstrakcyjnego dżwięku.

(-) Joanna Wojdas



Laif nr 3 (54) kwiecień 2008

Po świetnym zeszłorocznym albumie Anny Zaradny z Corem Fuhlerem i Tonym Buckiem ukazuje się równie udane wydawnictwo kolejnego artysty związanego labelem Musica Genera. Na "Lasting Clinamen" Robert Piotrowicz pokazuje możliwości analogowego syntezatora modularnego Doepfer A100 i konsekwentnie poszerza pole zainteresowań poza noize'ową improwizację. W porównaniu z wcześniejszymi wydawnictwami, ten album jest dużo spokojniejszy, bardziej wystudiowany i inaczej skonstruowany. W otwierającym "Clinamen 1a" brudnym brzmieniem syntezatora buduje ststyczną ścianę bliską produkcjom Phila Niblocka, a w "Clinamen 2a" wygenerowana fala sinosuidalna wygina się o wiele ciekawiej niż u Toshimaru Nakamury. Co prawda w tych poszukiwaniach brzmienia dominuje minimalistyczne podejście do kompozycji, ale tak jak w "Clinamen 2a" zdarza się też powrót do tradycyjnej formuły stopniowania natężenia dźwięku - jak u Kevina Drumma. Wśród tych wszystkich punktów odniesienia Piotrowicz jednak wyraźnie wypracował indywidualny styl, którego nie można sklasyfikować jednym terminem ani na siłę porównać do kogokolwiek. Za to wyraźnie doświadczenia ostatnich lat sprawiły, że wyrósł na artystę światowego formatu.

(-) Jacek Skolimowski



Vital Weekly #621, April 1, 2008

[...]So writing down 'loud drones' was just the first impression of Robert Piotrowicz. I never heard of him. His release was recorded in two days, but then mixed over various dates in 2007. Piotrowicz plays one instrument, the Doepfer A100 modular synthesizer. The loud drone thing only goes for the first piece. The other three are much more subtle. Whoever this Piotrowicz is, he plays his instrument with great care. Building large spaces with a massive, fat, dense sound that is highly minimal, but somehow, somewhere has a great captivate feel to it. Industrial? Perhaps. Minimal? Yes. Ambient? At times. Impressive music.[...]

(-) Frans de Waard



www.connexionbizarre.net, March 2008

Being a musician myself, and very much a so-called 'gearwhore', I am always curious on how different synthesizers sound. More so because most of them aren't really cheap to add to one's collection. How does it sound? What are the possibilities? How are its dynamics? All valid, yet tricky, questions to consider before deciding on your next buy. There are several artists who make releases based on a certain sound or soundsource. One of the best known is Aube. If you Google his name you might find this page which includes several of his releases, with the addition of the soundsource for that particular release, and some of them are particular synths.
Robert Piotrowicz created the album "Lasting Clinamen" with only the Doepfer A-100 system to work with. Partially that is an easy project, because the Doepfer A-100 is a modular system with many possibilities and even so many extension possibilities. On the other hand it is a tough job when you are trying to create various dynamics from the same source. How not to make them sound alike? The result on this album is good, and for noise and drone musicians considering buying a Doepfer A-100 System this is a good CD to listen to, so that you can expect soundwise. On the other hand, the CD could have used a bit more dynamics in composition: at first glance it has two noise tracks and two droney ambient tracks, so for an average listener there might be a bit too much repetition.
For sound freaks on the other hand, there is quite a lot to discover. Track one is hard noise, faintly reminding of basics that can be found in power electronics. Track two is a nice deep drone with smooth modulations, but suddenly "something" is breaking the tension after five minutes. The third track resembles track one a bit, albeit with more structured design in the sound. It's building up towards a massive wall of sound, and breaks down again two minutes before the track ends. Finally the fourth track is a combination of the structure, noise and modulation from track two. Again the word massive comes to mind. The modulations in this final track get so extreme it sounds like a man screaming.
Definitly worth it for the "freaks", though if you're looking for some easy listening ambience... Don't even think about getting this one.

(-) Bauke van der Wal




brainwashed.com, 09 March 2008

A work purely of modular analog synthesizer, Piotrowicz uses the simplicity of the sonic pallet to his advantage, creating a work that captures both the experimental dissonance of what is colloquy known as "noise" while propping up the entire work on a structure that's more akin to electro-acoustic composition than the average Merzbow disc.

There does not seem to be a great deal of treatment or effects used on this album, if any. The color of the sound is that of buzzing ancient oscillators and pre-MIDI technology, without any unnecessary digital sheen or polish. Instead it's a study of understatement, allowing the subtle tonal shifts from this "primitive" technology to dominate and is a study in textures, not programming or endurance.

The first and third tracks are ones that nudge into the realms of so called noise or power electronics on the push of stuttering sawtooth waves that buzz incessantly. Both tracks are heavily focused on the dense, harsh force of what is a relatively "ugly" sound, yet here it is presented with a significant amount of dynamic and tonal shift that instead of seeking to simply pummel the listener with its overt harshness instead invites closer listening and focus to note these miniscule changes that end up leading to more drastic shifts in the sound over time.

"Clinamen 2A" on the other hand is a much more subtle work, focusing on the subsonic bass frequencies of Piotrowicz's synth that in its austerity calls to mind the clinical sonic studies of RLW or Bernhard Gunter. While not as akin to pure silence as the latter, the extreme low frequencies give the same sense of wide spaciousness that requires a close listening from the listener to fully absorb the skeletal structures that underlie the piece.

The closing "Clinamen 2B" concludes the album in a functionally appropriate way, combining both the pummeling sawtooth waveforms and complex undercurrent of the previous tracks into a more dynamic, pulsing manner that, just as it reaches an intensity of what could usually be associated with harsh noise it is all stripped away to allow the subtle underpinnings of the track to come forward, nuanced sounds that would otherwise go unheard.

Robert Piotrowicz is definitely an artist to keep an eye on in the realms of the electro-acoustic and experimental genres, though only credited with a few releases thus far, his work has shown quite the ear for both sonic extremity as well as nuanced structure and composition. There's no reason that fans of Francisco Lopez and Lionel Marchetti and their ilk won't love his work just as much.

(-) Creaig Dunton




emd.pl/wiki, marzec 2008
10/10

Piotrowicz nareszcie zdecydował się na wydanie materiału nagranego tylko i wyłącznie na syntezatorze analogowym. Z jednej strony dostajemy mięsisty analogowy, syntezatorowy noise (zapowiadany już na poprzedniej solowej płycie Roberta "Rurokura and the Final Warn"), do którego swego czasu Kevin Drumm dążył nas przyzwyczaić (pamiętne "Sheer Hellish Miasma" i "Land of Lurches"), zaś Piotrowicz udowadnia, jak wielce plastyczną i bogatą dźwiękowo jest materią. Z drugiej ukłon w stronę głębokich, dopracowanych w najdrobniejszych szczegółach potężnych basowych dronisk, które z pewnością zachwycą wielbicieli wrażliwości dźwiękowej Éliane Radigue, a i wprawią w błogi zachwyt każdego właściciela audiofilskiego systemu nagłaśniającego. Porównanie do Éliane Radigue pojawia się tutaj nie tylko ze względu na czysto dźwiękowe konotacje i konsekwentną pracę nad nowymi sposobami wykorzystania syntezy analogowej, ale również układ utworów (1A+2S, 1B+2B) można śmiało przyrównać do E = A = B = A + B lub Chry-ptus. O ile u Radigue struktura kompozycji i charakterystyczne skupienie na brzmieniu wynikały z filozofii ZEN, to Robert nie daje żadnych konkretnych wskazówek. Tytułowy clinamen każe myśleć raczej o typowo fizycznych właściwościach i możliwościach kształtowania dźwięku. Z tego też względu zamieszczona na tej płycie muzyka mimo osadzenia na krzyżowaniu tradycji minimal music i noise, to jednak ciąży coraz bardziej w kierunku czystej sztuki dźwiękowej, czasami nazywanej nawet rzeźną dźwiękową. Ale to nie jedyny trop. Od Radigue odróżnia Piotrowicza przede wszystkim pazur i zadziorność tej muzyki (co nie powinno dziwić znając jego grindcore'owe i metalowe korzenie - patrz chociażby Stuckonceiling), co w przypadku tak doszlifowanej dźwiękowo formuły jest rzadkością (gdyż wielu muzyków już dopracowawszy warsztat po prostu popada w monotonię). Każda z 4 części clinamena przechodzi w kolejną dość gwałtownie i niespodziewanie, odbiegając od typowego dla Radigue minimalu w kierunku rozbudowanej formalnie estetyki hałasu. Wszystko to powoduje, że dla osób śledzących rozwój muzyczny Piotrowicza płyta ta będzie oczywistym kierunkiem w rozwoju tego artysty, jak i ogromną przyjemnością w obcowaniu z tak bogatymi dźwiękowo nagraniami.

Boję się trochę, że ciężko będzie tej płycie przebić się do szerszego grona słuchaczy - dla etatowych fanów "noise" i industrialu za mało tu hałasu i prostackiej ściany dźwięku, zaś dla wielbicieli free-improv nagrania te mogą się okazać zbyt agresywne lub ascetyczne brzmieniowo, a płyta podzieli los wcześniejszych działań muzycznych Piotrowicza - zbyt radykalnych i nieprzystających do jakiejkolwiek "sceny" w tym kraju. Mam jednak nadzieję, że tak nie będzie, gdyż to bardzo ważna płyta w historii polskiego eksperymentu muzycznego. Piotrowicz, obecnie jeden z najbardziej świadomych dźwiękowo twórców w Polsce, nagrał bardzo wyrafinowaną brzmieniowo muzykę, którą śmiało można postawić w jednym szeregu obok dzieł Drumma, Karkowskiego, Radigue czy Philla Niblocka. Tym samym jest szansa, że powrócą dawne lata świetności polskiej muzyki (Bogusław Schaeffer, Studio Eksperymentalne Polskiego Radia w latach 60.) mimo przerażającego zastoju w muzyce eksperymentalnej - zarówno ze strony akademików (co kolejne edycje festiwali Musica Polonica Nova i Warszawska Jesień skutecznie udowadniają - polska muzyka współczesna jest GŁUCHA na to, co dzieje się w eksperymencie dźwiękowym na świecie i od paru dekad wyważa dawno otarte drzwi) jak i reszty twórców zgromadzonych np. wokół oficyn Monotype i Requiem - osłuchanych i świadomych, ale ciągle ze zbyt małym doświadczeniem dźwiękowym, by móc wyrwać się poza kopiowanie jakże ciekawych wzorców. Życzę nam wszystkim, by i innym polskim twórcom starczyło zapału, by dopracować się tak bogatego warsztatu dźwiękowego jak Piotrowicz, oraz pomysłowości, by stworzyć swój własny język muzyczny.
666!

(-) Daniel Brożek




emd.pl/wiki, luty 2008

Clinamen to, jak podaje wikipedia, pojęcie opisujące nagły ruch, niespodziewaną zmianę kierunku poruszania się atomów. Wprowadził je Lukrecjusz, który zaznaczył, że bez tego ruchu nie byłoby kontaktu między cząsteczkami, a zatem nic by nie powstało. Tak więc clinamen jest pierwotną siłą tworzenia. Termin ten pojawiał się potem, w mniej lub bardziej oderwanym od pierwotnego sensie, u Gillesa Deleuze'a, Harolda Blooma, Louisa Althussera. W kontekście albumu Piotrowicza interesujący jest cytat z książki Isabelle Stengers i Iliyi Prigogine'a "Order out of Chaos: Man's new dialogue with nature", w której pojęcie to przytoczone jest na gruncie teorii chaosu. Wielorakie przestrzenie i skale czasowe wiążące się z turbulencją odpowiadają spójnemu zachowaniu milionów molekuł. Pojęte w ten sposób przejście od przepływu warstwowego (laminarnego) do turbulencji jest procesem samo-organizacji. Część energii systemu, która podczas przepływu znajdowała się w ruchu cząstek, jest przemieszczona do makroskopowego, zorganizowanego ruchu. [1]

Tytuł wprowadza nas w głąb świata atomów, natomiast dźwięki wywołały we mnie skojarzenia również materialne, ale na wyższym poziomie złożoności. Eksploracja możliwości syntezatora Doepfer A100 przypominała mi obróbkę kamienia szlachetnego, szlifowanie powierzchni, zaznaczanie krawędzi, wyrysowywanie wzorów na ściankach, raczej bez końcowego polerowania.

Jest to proces długotrwały, wymagający umiejętności, często mozolny. Tak jak na długi dystans przewidziane są wielkowymiarowe (nie tylko czasowo, także przestrzennie) kompozycje Piotrowicza. Tak jak muzyka na "Lasting Clinamen" nie trafi do każdego, słuchaniu jej będzie towarzyszył trud przedzierania się przez gąszcz elementów.

"Sheer Hellish Miasma" Kevina Drumma jest łatwym porównaniem (które jakoś sprawdza się przy utworze trzecim, pierwszej połowie pierwszego i w części czwartego), ale Piotrowicz nie oddaje się noise'owej ekstazie. Odbiega od niej choćby track drugi, który zapuszcza się w niskie częstotliwości. A też czymś innym jest genialny utwór czwarty (wieńczący płytę), tutaj mimo wielości składowych nie ma chaosu, możemy przysłuchiwać się zderzeniom i tarciom dźwiękowych płyt tektonicznych, które oddziałują na siebie nawzajem, odgłosy z jednej przechodzą na pozostałe, gdzie brzmią w odmienny sposób, swoisty dla każdej przestrzeni. Tu właśnie jest wspominany w cytacie proces samo-organizacji, wykorzystywania dostarczonej energii na większą skalę. W ogóle przemyślana konstrukcja albumu zasługuje na najwyższe uznanie. A jeszcze należałoby wspomnieć o ciekawych muzycznych gestach, np. uderzenia w dwójce czy tąpnięcie w trójce, które dodają kompozycją charakteru, wyłamują się z gęstych dźwiękowych mas.

Rzecz nie dla tych, którzy odbiór mają naznaczony opcją "easy listening", ale dla wszystkich szukających i gotowych oddać się we władanie dźwiękom - obowiązkowo. Dawno nie słyszałem czegoś takiego.

(-) Piotr Tkacz